Martwy punkt
Autor
Nie chcę znowu narzekać, ale co mogę poradzic na to, że trafiłam do punktu w którym zawsze moja przygoda z odchudzaniem się kończyła.
Waga wskazuje od 2 tygodni 70/71 kg i ani drgnie w stronę sześćdziesiątki. Już nie pamiętam kiedy ostatni raz ważyłam poniżej mojej "ukochanej 70-tki" Cholera mnie bierze bo zaczynam popełniać te same błędy co zwykle. Odpuszczam sobie ćwiczenia (bo zimno), podjadam (bo zbliża mi się okres i niby jem tylko rzeczy dozwolone, ale ilości.... ), i oczywiście nie odmawiam imprez (bo skończyła się sesja i trzeba się wybawić).
A najgorsze w tym wszystki jest to, że mam świadomość tych błędów, ale nic nie robię by temu zapobiec. Najzwyczjaniej w świecie mi się nie chce.
Kolejna sprawa. Miałam nie palić i co? Kolejna paczka napoczęta. Wcześniejsza wymówka (jaką była sesja) jest już nieaktualna (przynajmniej do otrzymania wyników). Teraz mam nową - kryzys w odchudzaniu. Błedne koło. Jednym słowem MASAKRA.
I codziennie powtarzam sobie: "Biorę się w garść. Od jutra wszystko będzie dobrze." - ale nie jest. Chce mi się wyć nad moją beznadziejnością.... Muszę odpocząć.
Komentarze
Dodaj komentarz
Main menu
Najważniejsze artykuły
- Jak zacząć odchudzanie cz1 - nastawienie
- Jak zacząć odchudzanie cz2 - planowanie
- Jak zacząć odchudzanie cz3 - przygotowania
- Jak zacząć odchudzanie cz4 - jak wytrzymać na diecie
- Bilans energetyczny - główna zasada odchudzania
- Picie wody podczas odchudzania
- Ćwiczenia są niezbędne podczas odchudzania
- Biegam aby schudnąć
- Jak zacząć bieganie - stuprocentowa metoda na sukces
- Odchudzanie wymaga ćwiczeń aerobowych i anaerobowych
- Dlaczego notatnik pomaga w odchudzaniu
- Oto dlaczego trzeba jeść często i mało
- Sen jest niezbędny podczas odchudzania
- Co zrobić gdy dałeś plamę w odchudzaniu
- 100 powodów żeby schudnąć
Niestety nie działa założenie, że utrata wagi będzie zależnością liniową w czasie. Dlaczego? Nie mam pojęcia i chyba nie ma takiego mądrego co by ustalił jeden wzór dla wszystkich. Przestań się ważyć codziennie, a może się okaże, że za tydzień lub dwa będziesz miała super niespodziankę. Co do magicznej granicy: może zbiega się to w czasie z apogeum zmęczenia organizmu, może za dużo sobie obiecujesz na dany okres czasu i stąd to rozgoryczenie niespełnienia? Pytań i możliwości odpowiedzi może być dużo. Może chwilowo zafunduj sobie dużą odrobinę przyjemności (ale nie musi to być żarcie do bólu ;) - tak wiem, koszty, ale na każdą paczkę fajek też wydajesz ;) Daj sobie nagrodę za dotychczasowy trud i naładuj akumulatory na ciąg dalszy. Odpoczynek w całym procesie "wygniatania" tłuszczu jest tak samo ważny dla organizmu jak same ćwiczenia i kalendarz treningowy. Dodatkowo pamiętaj, że zmusiłaś swoje ciało do ruszania się czyli zmusiłaś mięśnie do pracy - aby mogły pracować musiały z flaków zmienić się w sprawnie działające siłowniki - a to też waży. Na pocieszenie utrzymanie mięśni wymaga od oragnizmu spalenia większej liczby kalorii niż przechowywanie tłuszczu. Spoko, luzik i pamiętaj, że czas jest względny ;)
nie ma rzeczy niemożliwych - są tylko mniej lub bardziej prawdopodobne
Dzięki Yuby. Problem tkwi w tym, że właśnie nie ważę się codziennie, a średnio co 2 tygodnie. Moje ostatnie 2 diety tez się na tej wadze kończyły. Przez miesiąc waga stała w miejscu mimo przestrzegania "dietowego regulaminu" i nic się nie zmieniło. wtedy się wlaśnie poddałam. Boję się, że tym razem znowu mnie to pokona.
Andżi
Właśnie, jak to jest, że motywacja i natawienie "mogę wszystko" tak łatwo przemija i nie sposób w sobie wywołać tych uczuć, które jeszcze kilka dni temu były taką wielką siłą napędową? Ty Andżi walczysz znacznie dłużej niż ja, bo mi mija dopiero 12 dzień ale już nie czuję tego natchnienia do odchudzania tak mocno, jak jeszcze parę dni temu. Nadal biegam, odżywiam się niby zdrowo, ale zaczynam sobie folgować, dodawać zamiast odejmować, a przyciąganie do kuchni jest coraz silniejsze. I też mi się pojawia jakiś cichy szept, że to początek końca, że i tym razem pomimo szumnych zapowiedzi i ekscytacji przerwę wszystko i wrócę do starej siebie. To jest na razie cichy szept, ale pisząc to uzmysławiam sobie, że muszę się codziennie nakręcać i wierzyć, że dam radę osiągnąć to co zamierzyłam. Ale wmawianie sobie, że coś muszę nie pomaga wcale tak bardzo, a migoczące widmo porażki, też tylko dołuje. A najgorsze jest to, że nie wiem co bym miałą Ci radzić, bo sama z tym walczę całe żcie. Mnie pomaga przeczytanie opini kogoś, kto sobie poradził w takiej sytuacji i wyszedł z tego zwycięsko, ale sama nie mogę służyć za wzór dla nikogo :-(
Mi to pomagało do czasu. Ale jest coraz gorzej. Wiem, że nie powinno się patrzeć na wagę, ale no jak mozna tego nie robić, gdy w opini "grubasa" to jest ważny wskaźnik.
Jak byłam na dukanie wytrzymałam naprawdę długo. Tzn 4 miesiące wyrzeczeń i było wszystko pieknie i cacy do momentu gdy waga stanęła i tak miesiąc sobie stała, a ja straciłam motywację i zamiast polecieć z kg w dół poleciałam znowu w górę :/
Będę walczyć, ale nie wiem jak długo.
Niech minie ten cholerny mróz!!!
Andżi
Witam,
1. Mróz jest problemem - potrzebne tylko odpowiednie ubranie i ochrona na usta (nie biegam dopiero poniżej - 20);
2. i z humorem: nie można się odchudzać tylko odtłuszczać (bo wszyscy chcemy mieć mniej dłuszczu) :)
Na wagę nie można patrzeć jak dietę powiązłaś z bieganiem a przynajmniej nie przez pierwsze dwa miesiące.
Biegająć budujesz mięśnie, a te zdecydowanie więcej ważą niż tłuszczyk !!!.
Jak biegasz to min. 30 min. - do 20 min. organizm nie spala żadnych "rezerw - ładna nazwa na tłuszczych" - Spróbuj biegać dłużej.
Wyjaśniam:
Biegać to znaczy truchtać tak wolno że już sie wolniej nie da !!! Jeżeli brakuje tchu ... to jeszcze wolniej - tak jakbyś miała się zatrzymać (noga za nogą - tak powoli) ... jednak nie zatrzymuj się - poprostu się tak kulaj. Tu nie chodzi o to aby ładnie wyglądało. Jeżeli będziesz mogła tak "truchtać" 30 min. to nie przyśpieszaj poprostu spróbuj 40 min.
Spróbuj - ja robiłem marszo - biegi i w którymś momencie się nie zatrzymałem - jak brakło tchnu to zwalniałem (prawie do zatrzymania) jak odzyskiwałem oddech to leciutko przyśpieszałem.
Efekty i styl przyjdą same.
Pamiętaj jeżeli ktoś biega ładniej i lepiej to napewno jest ktoś kto biega od niego ładniej i lepiej.
Lepiej dla odchudzania woooooooooolno i dłuuuuuuuuuuuuuuuugo (po min. 20 min organizm dopiero zaczyna uruchamiać rezerwy).
A na koniec jeszcze coś co tłumaczę sobie sam : Coś co trwało kilka lat (natłuszczanie - też fajne słowo) nie może być usunięte szybko - poprostu nie da się. Pamiętaj o czymś takim jak homeostaza - czyli zdolność utrzymywania stałości parametrów wewnętrznych w organizmie.
A co do diety to oranizm człowieka nie jest "głupi" i został wykształcony przez wieki. Jeżeli dasz mu mniej pożywienia to dasz mu też sygnał że coś się "złego" dzieje i on powinien na to zareagować a jak ? budując rezerwy, a co to są rezerwy - wiadomo. Organizm przestawia się na mniejsze zapotrzebowanie kaloryczne (nie lubię tego słowa) a z tego co mu dajesz i tak będzie odkładał na rezerwę - to jest efekt "jojo".
Jeżeli znowu zmniejszysz dawkę - to on na to zareaguje tyle że 4 razy szybciej niż za pierwszym razem.
Brzmi znajomo. Dieta przynosi efekty na początku im dłużej stosujesz tym mniejsze są efekty.
Trochę się rozpisałem.
ŻYCZĘ POWODZENIA Tomek.
Dzięki za dobre słowo :)
Właśnie tak robię. tzn. "biegam" tak wolno, że wolniej się chyba nie da :) pół godziny to takie minimum, staram się zazwyczaj biegać przynajmniej 40 min i wzwyż.
Co do inteligencji organizmu, rezerw, ciężaru mięśni wszystko to wiem. Ale przychodzi taka chwila, że człowiek zaczyna wątpić i najzwyczajniej w świecie zobaczyć na wadze, a nie na ubraniach czy po prostu na ciele, że waga zbliża się do idealniej ;)
Pozdrawiam!
Andżi
Właśnie tak - waga choć nie powinna, jest prawie najważniejszym wyznacznikiem spełnienia u osób chcących schudnąć. Też się zastanawiam, czy jak się znów zważę po upływie dwóch tygodni od początku i waga pokaże, że u niej nic się nie zmieniło w kwestii mojej osoby - to co wtedy? Mam sobie nadal wszystkiego odmwiać, biegać mimo zmęczenia i po co mi to wszystko, jak i tak wszystkie komórki tłuszczowe tylko się wytrzęsą ze mną na tej bieżni... Ale jestem jednak pozytywnej myśli, mimo wszystko jest mi lepiej z sobą niż wcześniej, wiem że muszę sobie dużo udowodnić i dlatego nie myślę nawet o wywieszeniu białej falgi.
Pozdrawiam Cię serdecznie w tym chwiejnym czasie, trzymaj się!
Zacznijmy od tego, że martwy punkt to nie jest coś niebywałego tylko integralna część odchudzania. Organizm przystosował się do zmian, które wprowadziłaś. Przypominam, że on nie myśli o odchudzaniu tylko o przetrwaniu :-)
Przy Dukanie doszłaś do momentu kiedy zapasów tłuszczu czyli energii było coraz mniej (bo schudłaś), a jednocześnie nie dostarczałaś ich w diecie (bo Dukan to mało tłuszczy i węglowodanów). Organizm wolał przekształcać białko w energię i nie dopuszczał Cię do zapasów zostawiając je na czarną godzinę.
Nie wiem jak wygląda Twoja dieta teraz, ale może uruchomił się podobny mechanizm i trzeba zwiększyć ilość zjadanych tłuszczy, dorzucić trochę węglowodanów, albo właśnie zmiejszyć :-), zmienić sposób w jaki ćwiczysz/biegasz. To pierwsze z brzegu rady. YUBY ma rację, odpowiedzi może być bez liku...
Czytając Twój wpis przypomniała mi się moja ściana z zeszłego roku: TUTAJ
Pozdrawiam.
Dukan to przeszłość. Teraz jestem na zdrowej diecie :) Jem warzywa, chudy nabiał do tego owoce i zdrowe węglowodany (w ograniczonych ilościach). Mam urozmaicone posiłki:) pozwalam sobie na gofry czy nalesniki z pełnoziarnistej mąki. Jak mam czas to nawet tortillę sobie robię (rzecz jasna dietetyczną).
A Twój wpis (ten z zeszłego roku), tak jak to napisana w komentarzach pod nim - DAJE KOPA :) Dziękuje.
Jakoś muszę przetrwać ten kryzys i wziąć się do pracy. Wakacje niedługo, a ja tu sobie pozwalam na chwilę zwątpienia ;)
Wyruszam na wojnę i jak jedna Pani pod Twoim wpisem maluję barwy wojenne na twarzy. Jeszcze raz dzięki!!!
Niewiarygodne jakiej energii mi dostarczyliście!! Wszyscy !!!
Andżi
Kurcze, Andżi, otacza nas masa świetnych, mądrych ludzi ! :))) Wszystko co piszecie jest bardzo, bardzo właściwe i trafne. Nic dodać, nic ująć. Ja z własnego doświadczenia muszę Ci powiedzieć, że pobłażanie sobie nie zawsze jest dobre. Tzn, jak dla kogo. Ja niestety jestem osobą, która nie jest w stanie zadowolić się jedym kęsem, jedną sztuką czy jednym kawałkiem. Jak już pozwolę sobie na odstępstwo od diety, wiem, że w ciągu kolejnych godzin morale będą spadać i skończy się katastrofą. W drugą stronę, sztywne trzymanie się diety daje siłę i wiarę w odniesienie sukcesu. Już po jednym dniu, nawet po największym szaleństwie, gdy nie grzeszę :D czuję, że tak czy inaczej się uda. Musisz znaleźć na siebie sposób i walczyc dalej. Zobaczysz jak będzie super jak już waga pokaże 6 z przodu. Pamiętam gdy sama przez to przechodziłam. Zawsze ważyłam ponad 70 kg i gdy pierwszy raz udało mi się zejść poniżej tej granicy ujrzałam nową siebie. I powiem Ci, że WARTO. Trzymam za Ciebie kciuki!
Ja widziałem "9", potem "8", a obecnie jest już na stałe "7". Może nie do końca następna cyfra po "7" mi odpowiada, ale wiem, że to kwestia czasu - jakiego? Nie mam pojęcia i mam to w szczerym poważaniu. Jakie znaczenie ma czy usuniemy te 5 i 3/4 kg w 2 tygodnie 3 dni i 2 godziny czy też w 4 tygodnie? Ja zaczynałem proces bez określenia granic czasowych (celowo!) i uważam, że to był wspaniały ruch. Komponent czsu przestał być elementem krytycznym wpędzającym w nerwy. Cieszyła mnie utrata każdego kilograma niezależnie od tego po jakim czasie nastąpiła. Dużo ważniejsze było dla mnie to, że musiałem wymienić wszystkie ubrania, że wbiegnięcie na 4 piętro to nie problem, że po 10 km biegania mam jeszcze ochotę na ciąg dalszy, a w imprezach biegowych łapię się w środku stawki, a nie zamykam imprezę. NIe liczyłem kalorii (dla mnie MASAKRA), nie myślałem o dietach - po prostu zmieniłem pewne nawyki i urozmaiciłem jadłospis (usunąłem śmiecie), jak dałem sobie mocno ognia to nie żałowałem sobie nagrody (symboliczna, ale wystarczająca ilość czegoś co bardzo lubię, to wcale nie musi być wagon słodyczy ;)
Ściana? Nadal mam niewielką oponkę na brzuchu (trudno się tego cholerstwa pozbyć), ale noszę taliowane koszule i nie strzelam guzikami. Czuję się dobrze, nie pamiętam kiedy miałem taką kondycję, a to że BMI nadal mi mówi, że mam nadwagę ..... mam to gdzieś. Oponka powinna się wypalić w przygotowaniach do połówki warszawskiej (mam nadzieję, że zniknie - jeżeli nie to jeszcze zapasy w tym roku się przydadzą). Na siłowni musze teraz trochę powalczyć z barkami bo wyglądam dziwnie - nogi wyrzeźbione (serio ;) a z ramion sterczą gnaty. Ale na wszystko przyjdzie pora - cierpliwość to bardzo ważna cecha. Warto na początku nad nią popracowa, a reszta to będzie PAN PIKUŚ ;)).
nie ma rzeczy niemożliwych - są tylko mniej lub bardziej prawdopodobne