"Wiem teraz czego chcę - nie przekonasz mnie, że najlepiej jest jak było dotąd"

Autor

Znalazłam dzisiaj mój stary zeszyt a w nim tabelkę z miejscem na wpisywanie aktualnej wagi, moich wymiarów i BMI. Tabelka oczywiście… PUSTA. Kilka kartek dalej rozpisany plan posiłków na najbliższe 18 dni. Oczywiście… NIEZREALIZOWANY. To było prawie 2 lata temu, dokładnie w połowie kwietnia. ZNOWU SKOŃCZYŁO SIĘ NIEPOWODZENIEM.

            Problemy z wagą miałam od zawsze. Już w przedszkolu byłam pulpecikiem. Jak go tej pory 2 razy udało mi się zgubić trochę kilogramów. Pierwszy raz w gimnazjum, gdy po jakichś badaniach kontrolnych w szkole higienistka zasugerowała, że może by tak trochę schudnąć. Przestałam wtedy słodzić, jeść kolację i dużo jeździłam na łyżworolkach. Efekt…12 kg mniej. Z tamtego okresu pozostał mi tylko nawyk niesłodzenia kawy i herbaty. Drugi raz to było na 5 roku studiów.  Zaczęłam chodzić na uczelnie pieszo (ale tylko 2 razy w tygodniu) bo plan pozwalał mi na takie spacery. W normalnym tempie jakieś 30 minut w jedną stronę. Resztę tygodnia spędzałam przed komputerem pisząc prace magisterską. Jakoś tam udało się wyregulować pory i liczbę posiłków, ale nie zmniejszyłam ich objętości. Mimo to od października do kwietnia udało ni się zrzucić 15 kg. Może to nie dużo, ale zgubiłam sporo centymetrów, choć się nie mierzyłam, ale czułam dużą różnicę w ubraniach. Na absolutorium kupiłam sobie spodnie w rozmiarze 46 a nie 50. Jaka byłam z siebie zadowolona. A potem przyszło lato. Po studiach zaczęłam pracę w sklepie spożywczym u siebie na wsi, a tam jak nie cukiereczek to ciasteczko, a to czyjeś imieniny i tak w ciągu prawie 1,5 roku zgubione 15 kg wróciło i to z nawiązką. Od listopada już tam nie pracuję. Siedzę w domu i czasami mam takie dni, że jem z nudów. Coraz częściej nie mogę patrzeć na siebie w lustrze, za chwilę nie będę miała co na siebie włożyć, bo wszystkie spodnie za ciasne. Zaczynają mi dokuczać kolana i biodra, czasem mam problem, żeby podnieść się z fotela. Dlatego postanowiłam… CHCĘ SCHUDNĄĆ!!!

I tym razem nie skończy się tylko na planowaniu. Start zaplanowałam na 21 marca… PIERWSZY DZIEŃ WIOSNY…by mieć czas na dokładny plan i przygotowanie się. Wiem, że będzie ciężko, ale nadal wierzę, że sukces jest możliwy, pomimo dwóch porażek. Jestem zmotywowana i zdeterminowana. Mam nadzieje, że będziecie ze mną i będziecie mi kibicować. A jak będę miała chwile zwątpienia to dacie mi po łapach i przypomnicie ile już osiągnęłam.   

Komentarze

No pewnie, prawidłowa decyzja o odchudzaniu, popieram i polecam. Ja jestem weteranką miesięczną, starą wygą, która niejedno przeżyła przez luty. Wszystko gra, nie nastawiam się na żaden konkretny moment w przyszłości, kiedy zakończę te moje zmagania - planuję to na baaardzo długie lata. Nie ma co się tak napinać i analizować każdej chwili, po prostu część (duża niestety) rzeczy jadalnych przestała dla mnie istnieć, a z reszty, które są mile widziane przez dietetyków, komponuję posiłki. Do tego wybrałam bieganie jako dominują aktywność w moim życiu i baaardzo polecam - to wciąga i bardzo dobrze wpływa na odchudzających (przynajmniej większość). Jutro będę się podsumowywać, a Tobie życzę wytrwałości i samych przyjemnych chwil podczas odchudzania :-)

A czemu nie zacząć jutro?! :-)))

29 lutego to mimo wszystko wyjątkowa data. Skoro masz już kopa w postaci motywacji to wykorzystaj to!

W tym czasie możesz wprowadzić małe zmiany, a na 21 marca przygotować "oficjalny" plan. Jakkolwiek zrobisz życzę powodzenia! Pozdrawiam.

 

Dodaj komentarz

Zawartość pola nie będzie udostępniana publicznie.