Nie poddam się!

Autor

Raz na wozie, raz pod wozem…  ale ciągle w drodze :)

Nie powiem bym była wzorem dla odchudzających. Często zbaczam z ścieżki wiodącej do szczupłej sylwetki i mimo, że nie są to wielkie odstępstwa to odciągają mój wymarzony cel w czasie.

Lista wykroczeń:

- ćwiczyłam nieregularnie (albo wcale), [tyczy się to całego ubiegłego miesiąca],

- przekraczałam dozwoloną ilość produktów, które mogę spożywać,

- w ten weekend zjadłam 1,5 tabliczki czekolady,

- praktycznie warzywa przestały dla mnie istnieć,

Lista sukcesów ( pewnie wyjdzie krótsza, ale każdy postęp jest dobry):

- od tygodnia biegam pełną godzinę (4 razy +1h z kijkami)  i nie ma, że boli, albo się nie chce. Godzina to godzina!

- pomijając wyskok weekendowy ( gdzie oprócz czekolady jadłam strasznieeee dużo), ciągle trzymam się diety. Jem to na co mi dieta pozwala i jest to, jak dla mnie, ogromny sukces.

- wracając jeszcze do biegania, już się tego nie wstydzę. Z początku wydawało mi się, że ludzie się ze mnie śmieją, że wyglądam głupio itp., itd. Dziś jak biegłam widziałam zazdrość w oczach przechodniów i dało mi to taką motywację i power do działania, że mogłabym góry przenosić .:)

- i najważniejsze. Waga przeskoczyła moja magiczną 70 i w sobotę rano pokazała 69,5. Mimo, że pewnie mój obżarski weekend pochłonął te pół kg, mój organizm pokazał, że coś się znowu rusza i to jest piękne.:D

Podsumowując, mimo grzechów nie mam wyrzutów sumienia. Każdy ma chwile słabości i nie ważne jest ile razy się upadnie. Najważniejsze ile razy się podnosi. Oprócz diety muszę żyć i jedna czekolada czy kilka kalorii więcej nie przekreśla mojego celu, raczej pozwala mi go bardziej docenić i dojrzeć do tego, że rzeczywiście CHCĘ go osiągnąć.

W tym przypływie weny, energii i samozaparcia na dalszą walkę o marzenia ściskam was serdecznie i życzę powodzenia :)

Komentarze

Andżi, mimo wszystko to Twoje podsumowanie wygląda bardzo optymistycznie :-) To super uczucie jak się przekroczy w dół kolejną dziesiątkę kg, też bym tak chciała, ale to jeszcze tylko kilka lat w moim przypadku ;-) Gratulacje i oby tak dalej!

Tak sobie pomyślałam, że pewnie śmiesznie wyszło, że ja tak się podniecam tymi moimi 40 minutkami przetruchtanymi bez przerwy, jak większość to potrafi bez większego problemu. Wiem, że każdy jest inny i z innego pułapu zaczyna swą walkę o kondycję, ale chyba zrobiłam wrażenie tylko na sobie samej :-))) Teraz będzie znacznie milej hasać na dworzu i dlatego również zamierzam przez godzinę przemierzać km bez postojów.

 

No co ty Tymotka! Dla mnie z początku każda minuta biegu była ogromnym wyczynem, a przebiegnięcie 40 min graniczyło z cudem. Teraz, nawet gdy jest ciężko przebiec 5 metrów, w głowie tłumaczę sobie, że jak już przebiegnę wyznaczoną trasę będę z siebie zadowolona... i jak na razie mi się to udaje. Jak w dzień zjem więcej niż powinnam, to choćby nie wiem co muszę biec 2 kółka, a nie jak na początku jedno. Gdy zwątpienie dopada mnie w trasie, pocieszam się tym, że już powiedzmy tylko 1/3 została do końca i jakoś to zleci. Cieszę się z tego, że jest to godzina tylko dla mnie. Mam czas by pomyśleć nad wszystkim co mnie trapi, albo wcale nie myśleć i dać się pochłonąć muzyce płynącej z słuchawek.

Chciałabym wreszcie zobaczyć 65 na wadze by już tylko piąteczka została do końca. Ale jeszcze dużo czasu muszę na to poczekać. Byle do wiosny, a zapał i motywacja wzrosną jeszcze bardziej, bo już niedługo będzie trzeba zrzucić zimowe płaszcze i pokazać boskie ciało, a nie mało estetyczne flaczki.

Trzymam za Ciebie kciuki. Nim się obejejrzysz będziesz śmigała 1,5h bez przerwy :)

Pozdrawiam :)

Andżi

Gratuluję sukcesów Andżi :)

Jestem tu nowa, co dopiero się zarejestrowałam, ale czytam wpisy Twoje i innych blogowiczów już od dłuższego czasu. Teraz i ja zamierzam co jakiś czas pisać na blogu. Powodzenia w dalszym odchudzaniu!:)

Dodaj komentarz

Zawartość pola nie będzie udostępniana publicznie.